Początek II Wojny Światowej, kojarzy się nam z 1 września i
Westerplatte. Tymczasem prawdziwy nóż w plecy, a raczej gwóźdź
do trumny na pół wieku został nam wbity 17 września 1939. O ile w
tej niewypowiedzianej wojnie polskie wojsko było w stanie stawiać
opór hitlerowskiemu najeźdźcy, to wobec Armii Czerwonej było już
bezsilne. Tym samym wszystkie układy międzynarodowe zawarte w
dwudziestoleciu międzywojennym pokazały nam, że ślicznie
wyglądają one tylko na papierze.
Przypomnijmy jak chronologicznie kształtowała się polityka
międzynarodowa II Rzeczpospolitej. Pierwszym naturalnym sojusznikiem
naszego kraju była Francja, z którą Polska dzieliła wspólnego wroga, jakim
były Niemcy. Już 1921 roku zostaje podpisana konwencja wojskowa o
pomocy militarnej w razie wojny Republiką Weimarską, którejś ze
stron. W tym samym roku Polska zaczęła budować sojusze w celu
zabezpieczenia wschodniej granicy. Tu pierwszym naturalnym partnerem
była Rumunia.
Układy te choć wydawały się sensowne to nie wiele one znaczyły,
bowiem pogrążona w chaosie wewnętrznym Polska nie była w stanie
prowadzić spójnej polityki zagranicznej. Zwłaszcza że układ sił
w Europie, próbującej się uchronić od kolejnej wojny zmieniał
się jak w kalejdoskopie. W pewnym momencie podpisywanych paktów czy
gwarancji nienaruszalności granic było tak wiele, że nie wierzyli
w nie już sami podpisujący. Od traktu w Rapallo poprzez układ w
Locarno na Pakcie Brianda – Kelloga kończąc, stary kontynent powinien być oazą pokoju, a nie zarzewiem nowego światowego konfliktu.
W tym szaleństwie traktatowo – układowym uczestniczyła również
Polska, która w międzyczasie podpisała układy o nieagresji nawet ze
swoimi największymi wrogami czyli ZSRR i Niemcami. Ta polityka
zagraniczna polskiego rządu nazywana była również „polityką
równowagi sił w Europie”, a jej architektem miał być Józef
Piłsudski.
Jak się później okazało, Marszałek znakomicie orientował się w polityce międzynarodowej. Nim popadł w układowy hurraoptymizm wysłał nad Sekwane swojego
emisariusza Bolesława Wieniawe – Długoszewskiego by nakłonił
Paryż do wojny prewencyjnej w Niemczech. Francja niestety odmówiła. Ta decyzja już kilka lat później powinna być potraktowana jako poważne
ostrzeżenie do gwarancji, które dawała Francja.
Po śmierci Piłsudskiego politykę równowagi sił w Europie
kontynuowano, jako testament Marszałka. Pomimo że III Rzesza końcem
lat 30 – tych wielokrotnie wysuwała propozycję by Polska
przystąpiła do paktu anty – kominternowskiego i stworzyła
wspólny front przeciwko Związkowi Radzieckiemu, Warszawa za każdym
razem odmawiała. Powodem tej decyzji była obawa, że Polska stanie się wasalem
Niemiec, aniżeli będzie obiektem agresji ze strony kraju Rad, który doskonale
jeszcze pamiętał wojnę 1920 roku.
W międzyczasie Polska podpisała jeszcze układ sojuszniczy z Wielką
Brytanią i kurczowo trzymając się zapewnień Francji
liczyła, że system układów i paktów zadziała w razie konfliktu. Niestety rząd polski się przeliczył i nie potraktował poważnie sygnałów z przeszłości. Do tego została obnażona słabość
Paryża i Londynu, które co prawda dysponowały dużą liczbą wojska to jednak jego znakomita
większość znajdowała się w koloniach, a nie na starym
kontynencie. Potwierdziło się podczas inwazji Niemiec we Francji, która była niemal bezbronna.
Ostatecznie historia nie była dla Polski łaskawa, a pół wieku
czerwonego zniewolenia do dziś odbija się nam czkawką.Zaś wśród historyków toczy się wielka dyskusja o błędach i zaniechaniach jakie
popełniła w 20 – leciu międzywojennym Polska dyplomacja.
Powstaje także wiele pytań. Czy wojna prewencyjna na początku la
trzydziestych, bądź czy przystąpienie Polski do paktu anty –
kominternowskiego zmieniłoby bieg historii?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz