piątek, 23 grudnia 2011

Wesołych Świąt

Najlepsze życzenia z okazji
Świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku, 
aby przyjście na świat Chrystusa
przyniosło ze sobą
radość, pokój, nadzieję i miłość

środa, 21 grudnia 2011

Nie zabijajmy świąt

Piękną mamy jesień tego grudnia. Tak w skrócie mógłbym skwitować pogodę, którą mamy za oknami. Niestety synoptycy też nas nie rozpieszczają i straszą Wielkanocną pogodą w Boże Narodzenie. Mam nadzieję, że się pomylą i z góry proszę o wybaczenie jeżeli ktoś zimy nie lubi. Tyle, że śnieg nie jest najważniejszy dla tych świąt.

Niestety Święta Bożego Narodzenia w XXI wieku są sprowadzane tylko do choinki, prezentów, śniegu i Kevina w telewizji. Mówię o tym z żalem, gdyż nie świadomie powoli je zabijamy. A warto byłoby zachować, zarówno ich religijny jak i tradycyjny charakter. Pierwszy aspekt jest najważniejszy. Przejawia się on nie tylko w sensu stricto obrzędach religijnych, ale również w swego rodzaju oczyszczeniu duchowym. To święto jest nie tylko symbolicznym narodzeniem Jezusa, ale również Nowego Roku, czy naszej duszy. Kwestia tradycji wiąże się natomiast z naszym pochodzeniem, dzięki temu możemy poznawać naszą tożsamość i rozwijać naszą kulturę. To bardzo ważne szczególnie w zglobalizowanym świecie, gdyż pozwala nam być twórczą społecznością, a nie „małpować” wszystko co wymyślą specjaliści od marketingu.

Boże Narodzenie to piękne święto nie tylko dla chrześcijan. Ale dla wszystkich ludzi bez względu, czy są wierzący, czy też nie. Najważniejsza jest bowiem jego idea, która powinna nam w tym dniu przeświecać. Chodzi tu przede wszystkim o pojednanie się z drugim człowiekiem, czy też o zwykłą ludzką życzliwość. Co prawda tymi zasadami powinniśmy się kierować na co dzień, jednak w minimalnym wymiarze wystarczy jeżeli spróbujemy raz do roku. Prawdziwemu chrześcijaninowi nie wypada zatem robić żadnych przykrości z tego powodu że w tym dniu świętuję.

Nie chcę tu nikogo moralizować bo jestem ostatnią osobą która ma do tego prawo. Chciałem tylko wyrazić swoją opinię w związku ze zbliżającymi się świętami Bożego Narodzenia i życzyć wszystkim Zdrowych Wesołych Świąt.


P.S.

Gdy skończyłem pisać ten artykuł za oknem zrobiło się biało.

niedziela, 18 grudnia 2011

Duńczycy pokazali nam jak zwyciężać mamy

Takiego wybuchu euforii jeszcze nie przeżyłem. Gdy rosyjski sędzia Władisław Biezborodow, zakończył spotkanie pomiędzy Wisłą Kraków, a Twente Enschede wydawało się że będzie to bardzo gorzkie zwycięstwo. Wówczas spiker ogłosił, rezultat spotkania w Londynie i była to najpiękniejsza wiadomość kończącego się dnia.

Gdyby ktoś rano 14 grudnia 2011 roku powiedział mi, że będzie to jeden z tych dni który na długo zapamiętam uznałbym go za idiotę. Co prawda jego punktem kulminacyjnym miał być mecz w Krakowie przy ulicy Reymonta 22. Początkowo miałem na niego nie jechać, gdyż nie najlepiej się czułem, ale ostatecznie zdecydowałem wyruszyć na ostatni mecz Wisełki w tym roku.

Przez cały niemal dzień towarzyszyły mi dywagacje na temat przebiegu ostatniej kolejki rozgrywek Ligi Europy w grupie K. Analizując wszystkie możliwe scenariusze, sytuacja podopiecznych Kazimierza Moskala wydawała się beznadziejna. „Biała Gwiazda” musiała wygrać z niepokonanym Twente Enschede, natomiast Fulham Londyn musiało zremisować bądź przegrać z najsłabsza ekipą grupy Odense BK. Serce mówiło, że jest możliwe, jednak rozum dyktował zupełnie co innego i wcale nie nawiązuje tu do pewnej reklamy w telewizji.

Gdy wszedłem na trybunę cała buchalteria przestała mieć jakikolwiek sens. Liczył się tylko mecz. Kibice wspaniałą oprawą i głośnym śpiewem stworzyli niesamowitą atmosferę. Piłkarze zaś nie pozostawali dłużni i niesieni dopingiem piętnastu tysięcy gardeł zgotowali znakomite widowisko. Owocem tego była bramka w 11 minucie Łukasza Garguły. Wówczas w Londynie był jeszcze remis i tym momencie w 1/16 finału Ligi Europy była Wisła.

Fani „Białej Gwiazdy” nawet na moment nie ustawali chóralnym śpiewie i z wiarą w zwycięstwo dodawali otuchy w momencie, gdy Fulham prowadziło w swoim spotkaniu 2:0. Gdy na pięć minut przed końcem pierwszej części meczu zespół z Holandii wyrównał stan rywalizacji, powoli zaczęło docierać do wszystkich, że z awansem możemy się pożegnać. O ile wszyscy wierzy w nasze zwycięstwo, to mało kto przypuszczał, że stan spotkania w Londynie będą w stanie wyrównać duńczycy.

Iskierkę nadziei w wiślackich sercach podtrzymał jeszcze Cwetan Genkow, który w pierwszej minucie drugiej połowy, ponownie dał prowadzeni gospodarzom. Gdy w 60 minucie trybuny obiegła wiadomość że Odense zdobyło kontaktową bramkę. Telefony zaczęły pracować jeszcze mocniej. Kilka minut później ktoś rzucił hasło 2:2, tyle że sędzia bramki nie uznał. Wśród widowni dramat - tak blisko i taki pech - To była ostatnia telefoniczna wiadomość, gdyż sieć komórkowa nie wytrzymała natężenia. Wszyscy mogliśmy się poczuć niemal jak w latach 70 – tych, odcięci od świata.

Sędzia odgwizduje koniec meczu i trudno jesteśmy poza europejskimi pucharami. Wówczas spiker ogłasza, że w doliczonym czasie gry Odense BK zremisowało. Na trybunach wielka radość i karnawał. Jedni tańczą, drudzy śpiewają, a jeszcze inni ze szczęścia płaczą. W duszy gorąco to co było niemożliwe stało się faktem. Senegalczyk Baye Djiby Fall, nazwisko tego piłkarza wszyscy zapamiętają na długo.

Po tym sukcesie wiele osób zaczęło drwić z krakowskiego. Wszyscy mówili o wielkim szczęściu, a jeszcze inni o tym, że jeżeli Polska reprezentacja będzie miała tyle szczęścia co Wisła to zdobędzie Mistrzostwo Europy. Ja patrzę na to nieco inaczej. Uważam, że zespół z ulicy Reymonta sięgnął po nagrodę za grę do ostatniej minuty meczu. Duńczycy dali nam też lekcje pokory. Gdy wszyscy uważali, że nie mają o co grać, zagrali na 100 procent by sobie w tych rozgrywkach coś udowodnić. I udowodnili, że nie są frajerami a profesjonalistami, którzy swoją pracę traktują poważnie.

Jaki płynie z tego morał? Gdyby działacze i piłkarze w zachodniej Europie mieli polską mentalność dziś w Europejskich rozgrywkach z polskich klubów, grałaby tylko Legia. Duńczycy pokazali nam dlaczego nasza piłka jest na dnie. I niestety dopóki będziemy taki awans traktować jak tylko łut szczęścia tzn że nie dorośliśmy jeszcze do tego by zwyciężać.
(beniamin)

piątek, 2 grudnia 2011

Leczenie narkomana morfiną

Uzdrawianie polskiej piłki to chwytliwy temat w ostatnim czasie. Wszyscy jesteśmy lekarzami i wiemy jak pomóc PZPN -owi. Problem w tym, że chory leczyć się nie chce, na domiar złego uważa, że nic mu nie jest. Jak  zatem wyleczyć 90 – letniego staruszka?

By do tego przystąpić trzeba postawić najpierw diagnozę. Póki co media eksperci  i nasi parlamentarzyści uważają, że ma ona podłoże fizjologiczne i jedynym antidotum jest radykalna wymiana zarządu zmieni, a co bardziej radykalni mówią nawet o delegalizacji związku i powołaniu nowych struktur. Pytanie tylko czy ci nowi będą lepsi od tych starych? Zarządy wymieniamy od 20 lat i nic z tego nie wynika. Wielkie nadzieje pokładano w  każdym z prezesów. Co prawda pan Kazimierz Górski w tej roli się nie skompromitował, ale smród po nie rozliczonej aferze korupcyjnej w ekstraklasie w 1992 roku ciągnął się jeszcze przez wiele lat. Późniejsi prezesi odchodzili w większej niesławie. Najpierw Marian Dziurowicz, któremu zarzucano nadużycia finansowe, a następnie Michał Liskiewicz, który przymykał oczy na korupcje w polskiej piłce. Teraz przyszedł czas na Grzegorza Late, jak widać po dwóch latach jego panowania wiele się nie zmieniło, zamiast sanacji mamy tragifarsę.

Ja ze swojej obserwacji śmiem przypuszczać, że diagnoza i lekarstwo, które krążą w naszych rodzimych mediach są błędne. Uważam, że ta choroba która opanował nasz futbol, ma podłoże psychiczne. Nasi kochani działacze są bowiem uzależnieni od publicznych pieniędzy. A właściwie ich bezmyślnego marnotrawienia. I nie tyczy się to tylko PZPN – u, ale również związków wojewódzkich, okręgowych oraz klubów sportowych. Nie jestem przeciwnikiem wydawania pieniędzy na sport wręcz przeciwnie uważam, że bez mecenatu państwa czy samorządu nie będzie się on należycie rozwijał. Problem w tym, że  w Polsce pomimo sporych dotacji piłka nożna nadal kuleje.

Niestety podświadomie władze centralne, a przede wszystkim samorządowe, zamiast próbować pomóc działaczom piłkarskim, nadal uzależniają ich od marnotrawienia środków publicznych. To tak jakby narkomanowi w ramach leczenia od uzależnienia podawać morfinę.  Musimy zatem znaleźć inne sposoby które pozwolą przywrócić normalność na naszym piłkarskim podwórku.

Jedną z nich byłby ustawowy zapis w myśl którego z pieniędzy publicznych mogłaby być finansowana tylko infrastruktura sportowa i sport młodzieżowy. To pozwoliłoby wpompować większą liczbę pieniędzy w sferę, która od lat jest niedofinansowana. Dziś niestety inwestuje się w dorosłych, którzy w rozwój sportowy naszej piłki niewiele wnoszą.  Zdaję sobie sprawę że to nie uzdrowi naszego futbolu. Byłby to jednak mały krok w kierunku budowy systemu szkolenia młodzieży, którego nie mamy. 
(beniamin)

czwartek, 10 listopada 2011

Świętujmy

Za kilka dni po raz kolejny Polska będzie cieszyła się wolnym dniem od pracy. Wielu z naszych rodaków zada sobie pytanie: A cóż takiego wydarzyło się 11 listopada? Inni zaś przejdą do porządku dziennego i będą wypoczywać.

Oglądając około pięć lat temu w telewizji sondę uliczną byłem przerażony wizją przyszłości naszego kraju. Na pytanie dlaczego 11 listopada jest dniem wolnym od pracy? Mieszkańcy naszego kraju udzielali wręcz absurdalnych odpowiedzi – To pewnie rocznica Powstania Listopadowego – mówił jeden ze zdenerwowanych przechodniów – To święto przeniesione z 22 lipca – rzucił inny.

Takich ciekawych wypowiedzi od bitwy pod Grunwaldem, po rocznicę obrad „Okrągłego stołu” było więcej. Nie będę jednak się już pastwił nad słabą edukacją historyczną w szkołach, bo to temat na inny artykuł. Na nasze szczęście świadomość obywateli Najjaśniejszej Rzeczypospolitej z każdym rokiem wzrasta. Świadczą o tym badanie TNS OBOP, przeprowadzone dla TVP w 2008 roku. Wówczas wiedzą o tym dlaczego 11 listopada świętujemy, mogło się pochwalić około 80% naszych rodaków, tyle że co dziesiąty pytany nadal twierdził że to rocznica Powstania Listopadowego. Nie jest to powód do dumy, bo o tym że nasz kraj 11 listopada 1918 roku odzyskał niepodległość powinien wiedzieć każdy Polak.

Skąd wynika tak słaba wiedza podstawowych faktów z historii naszego kraju? Dlaczego ogranicza się ona do Chrztu Polski i Bitwy pod Grunwaldem? Czy jest to tylko wina naszego systemu oświaty? Moim zdaniem nie. Chociaż w tym elemencie jest wiele do poprawienia. Na edukację kształtującą świadomość narodową nakłada się także kilka innych elementów, takich jak dom, lokalne środowisko, media, lokalni liderzy czy elity. Szczególnie dom powinien być tym pierwszym miejscem gdzie młody człowiek czerpie informacje o swoich korzeniach.

Imprezy które są organizowane 11 listopada również nie pomagają w ukazaniu istoty tego święta. Ograniczają się one bowiem do złożenia kwiatów, oddaniu hołdu poległym w czasie wojny i smutnej akademii opowiadającej o tym jak nasz naród był gnębiony. Czyli jednym słowem zamiast wesela będzie pogrzeb. Jak w takiej atmosferze Polak może poczuć dumę, skoro nawet w dzień niepodległości wmawia się mu ze historia naszego kraju to pasmo niepowodzeń?

Nie neguje tych uroczystości, są potrzebne, tylko zadaje pytanie: Czy są one wystarczające? Myślę, że nie. Nie byłbym sprawiedliwy gdybym powiedział, że wszędzie tak jest. Jako przykład w naszym powiecie można wskazać na gminę Chełmek, która od kilku lat wychodzi poza wypracowane standardy i stara się integrować społeczeństwo. Oferta upamiętnienia dnia niepodległości jest tak bogata, że jego obchody trwają 5 dni. Oprócz uroczystych akademii  są również imprezy rekreacyjno – sportowe, biesiada patriotyczna czy przegląd polskich filmów.

Z dobrą inicjatywą w ostatnich latach wychodzi Telewizja Polska, która organizuje Kabaretową Noc Listopadową. Co prawda dla nie których to profanacja święta, jednak czy jest lepsza forma narodowego oczyszczenia się jak autoironia? 
 
Ja ze swojej strony życzę wszystkim wesołego świętowania, bo jak mawiał nasz wielki rodak Jan Paweł II: "Wolność nie jest dana raz na zawsze".
(beniamin)

sobota, 5 listopada 2011

Niezrozumiała decyzja

Mrożące krew w żyłach lądowanie, Zbigniew Ziobro ma potomka, ferment w PiS i zakaz wypowiadania się dla duchownego. Tym żyła Polska na początku listopada. Mnie zbulwersowała najbardziej ta ostatnia informacja i kazała zadać pytanie czy w kościele katolickim jest miejsce na dialog.

Początek listopada przyniósł nam wiele wrażeń, zarówno tych pozytywnych jak i negatywnych. Bez wątpienia  wydarzeniem na skale światową było awaryjne lądowanie Boeinga 767 w Warszawie. Wiele zasłużonych braw po brawurowym lądowaniu zebrał kapitan załogi feralnego lotu pan Tadeusz Wrona. Wiele gratulacji zapewne  otrzymał Zbigniew Ziobro i to nie z powodu jego politycznych potyczek. I tu niespodzianka – tak, tak pan Zbigniew doczekał się potomka. Dlatego również ja mu gratuluje.

Szkoda tylko, że Zbigniew Ziobro nie jest bohaterem serwisów informacyjnych z tego powodu, a ze względu na przepychanki wewnątrzpartyjne. Zwłaszcza, że problemy Prawa i Sprawiedliwości średnio mnie interesują. Zbulwersowała mnie natomiast informacja o nałożeniu zakazu wypowiadania się w mediach na księdza Adama Bonieckiego, przez władze zgromadzenia Księży Marianów. Tą smutną wiadomość podał na swoim blogu w środę wieczorem Szymon Hołownia. Jaki jest powód tej bezsensownej decyzji możemy się tylko domyślać.  Samo zgromadzenie nie podaje powodów tego niezrozumiałego dla zakazu, jedynie informuje że Ksiądz Adam został zobowiązany - do ograniczenia swoich wystąpień medialnych do Tygodnika Powszechnego – czytamy na stronie internetowej Zgromadzenia Księży Marianów.

Mam nadzieje że zakaz ten zostanie szybko cofnięty, bo szkodzi on kościołowi. Zwłaszcza, że redaktor Tygodnika Powszechnego słynie z tolerancyjnych poglądów wobec bliźniego czy też ewangelizacji poprzez dialog. Moim zdaniem robił nic co niegodne  byłoby chrześcijanina, a wręcz przeciwnie wprowadzał w życie idee które zawsze głosił Jan Paweł II. Czym zatem kierowało się Zgromadzenie Księży Marianów w swojej decyzji? Myślę, że podejmując takie decyzje są winni nie tylko czytelnikom księdza Adama, ale również wielu katolikom. No chyba że kościół rzymsko – katolicki to folwark kilku duchownych którzy nie liczą z niczym i z nikim. Ale mam nadzieję że tak nie jest.
(beniamin)

czwartek, 27 października 2011

Wiosenne zmiany

Dawno mnie tutaj nie było.  Powodem mojej nieobecności wcale nie było lenistwo, tylko jak to zwykle bywa wiosną - brak czasu. Ta piękna pora roku zawsze zmusza człowieka do porządków i zmian, tyle że  w moim przypadku była to niemal rewolucja.

Zostawmy, jednak wszelkie przewroty na boku. Wystarczy, że przeżyła je już Afryka Północna na początku roku, a Libia ich skutki odczuwa je do dziś. Skupmy się raczej na tym co zmieniło się na naszym europejskim podwórku. Bezsprzecznie największa metamorfoza miała dokonać się w życiu Adama Małysza, który postanowił zakończyć karierę sportową. Adaś jednak swoich fanów nie zawiódł, gdyż kilka tygodni później rozpoczął nową karierę, tym razem  postanowił ścigać się w rajdzie Dakar.

Wiosna opętała nas na dobre na ubiegły piątek. Wówczas dwa miliardy ludzi obserwowało ślub księcia Wiliama i Kate Middleton. Nie rozumiem z czego licznie zgromadzone tam nastolatki i niewiasty się  cieszyły. Czy z tego, że pierworodny Karola z tracił wolność, czy z tego że Kate „śmignęła” im sprzed nosa najlepszą partie w Londynie. Wiem jedno w przez cały piątek przez wszystkie polskie stacje byłem zmuszony oglądać to ważne wydarzenie.

Uroczystość miała fascynujący przebieg. Ludzie z zapartym tchem śledzili czy Kate nie popełni gafy lub Wiliam nie pomyli się w przysiędze małżeńskiej. Najbardziej wszystkich z elektryzował  moment gdy książę wkładał obrączkę na palec swej wybranki. Przez moment wszyscy zamarli gdy lśniący dowód miłości Wiliama nie mógł wejść na delikatny paluszek panny młodej. Na szczęście obrączka znalazła się na swoim miejscu, a świat odetchną z ulgą.

Wzruszeniom nie było końca. Książę nawet dwa razy pocałował swą wybrankę. Dziennikarze, zaś zastanawiali się - czy świat po  tym ślubie będzie taki sam.

Niestety nazajutrz nic się nie zmieniło. Nawet moja ukochana Wisła przegrała Górnikiem jak tydzień wcześniej we Wrocławiu ze Śląskiem. Ja ze swej strony życzę nowożeńcom: „Wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia i żeby nie była ona takim kiczem jak ich ślub”.
(beniamin)

(wpis pochodzi ze starego blogu z 2.05.2011r.)

Kocham Polskę!

- Ten tekst czytasz na własną odpowiedzialność, gdyż jest on przeznaczony dla ludzi o silnych nerwach

********************************************

Męczysz się człowieku tutaj w Polsce. Jesteś głupcem pracującym za darmo, a gdy jesteś niepotrzebny dostajesz kopa „dupę”. Po co tu mieszkasz, czemu nie wyjedziesz za granicę, przecież masz tyle możliwości?


Odpowiedź na to pytanie jest wbrew pozorom banalna. Mogę na nie odpowiedzieć jednym zdaniem – Ja kocham nasz kraj. Podejrzewam, że ktoś czytając ten artykuł myśli – ten Kasperczyk to pewnie jakiś „faszysta”, albo jest pod wpływem środków odurzających – powie drugi. Niestety kochani muszę was zmartwić. Pisząc ten artykuł jestem, jak najbardziej trzeźwy, a ideologia Romana Dmowskiego i Benito Mussoliniego jest mi zupełnie obca.

W tym momencie, zapewne część czytelników przestała czytać ten artykuł twierdząc, że człowiek który go napisał jest niespełna rozumu. Ja mogę ze swojej strony mogę pogratulować odwagi tym, którzy postanowili się zmierzyć z moją wesołą twórczością.

Po tym szczerym wyznaniu, niektórzy patrzą na mnie ze zrozumieniem inni z politowaniem, a jeszcze inni zaciekawieniem, wszak za co można kochać Polskę? Otóż za wszystko. Tu mogę wymieć całą litanię:

(powtarzaj za każdym razem „kocham cię Polsko!”)

Za chamstwo i głupotę polityce.
Za Narodowy Fundusz Zdrowia.
Za Zakład Ubezpieczeń Społecznych.
Za Związki Zawodowe.
Za wszystkie dziury w drogach.
Za autostrady których nie ma.
Za korupcje i „leśnych dziadków” w polskiej piłce.
Za  stróżów prawa i bezprawia.
Za niezawisłe sądy.
Za kicz w telewizji.
Za zawiść w naszym kraju.
Za oszukujących się nawzajem rodaków.
Za życie w konspiracji, w wolnym kraju.

Od miłości i życzliwości ustrzeż nas Polsko!
Od szczerości i uczciwości ustrzeż nas Polsko!
Od dobrobytu zachowaj nas Polsko!

Budząc się każdego ranka, przypominam sobie tą litanię i dziękuję Bogu, że urodziłem się Polakiem. Zapewne łatwiej byłoby, zostawić tutaj wszystko i wyjechać do „lepszego świata”. Za  wyższe wynagrodzenie pracować ku chwale Stanów Zjednoczonych, Holandii czy Wielkiej Brytanii. Ułożyć sobie życie w dobrobycie i godnie umrzeć. Tylko czy na pewno?

Wyjeżdżając pozbawiłbym się tego co mi w życiu zostało, czyli działalności społecznej. Nie mógłbym raz w tygodniu pojechać do Krakowa w koszulce z „Białą Gwiazdą” na piersi i dumnie zaśpiewać pieśń: „My chłopcy z Reymonta....”. A co najważniejsze pozbawiłbym się własnej tożsamości.

Emigracja była dla mnie zrozumiała podczas zaborów, czy w PRL gdy Stalin, Chruszczow, Breżniew i spółka próbowali nas na siłę uszczęśliwić. Wówczas wielu Polaków musiało emigrować nie tylko, ze względów ekonomicznych ale i na swoje przekonania polityczne.

Dziś jednak sytuacja jest inna. Polska jest wolnym krajem, którym jest wiele do zrobienia. Przede wszystkim, należy zmienić charakter tej litanii tak, aby każdy punkt budził pozytywne skojarzenia. Tylko wtedy będę mógł sobie spojrzeć w lustro i powiedzieć – tak chcę wyjechać – tylko czy wtedy będzie to miało jakieś znaczenie?
(beniamin)

(wpis pochodzi ze starego blogu z 21.02.2011r.)

Nowy rok, nowe wyzwania

Święta rozleniwiły mnie do cna. Zamiast opisywać piękno tego świata, marzyłem o czymś co i tak mi się nie przydarzy. Po raz kolejny zostałem ukarany za trzy moje największe wady: egoizm, brak cierpliwości i naiwność.

„Nad rozlanym mlekiem” nie ma co już płakać i pomimo, że w sercu wciąż pozostaje żal, to trzeba z optymizmem spojrzeć 2011 rok. Wszak od dna można już tylko odbić się do góry i liczyć na odrobinę szczęścia by w nowym roku uśmiechnęło się również do mnie.

Pierwszym dużym wyzwaniem, z którym się muszę zmierzyć w nowym roku to Zimowa Liga Piłki Nożnej Halowej. To zadanie mam ułatwione, gdyż natychmiast z odsieczą przybywa mi grupa przyjaciół. Pomimo że wszyscy różnimy się światopoglądowo  to jesteśmy doskonałym przykładem jak można „pięknie się różnić”. Pewnie dlatego tak banalna impreza jak turniej piłki nożnej może być bardzo ciekawa i różnorodna.

Pomysł na zorganizowanie Zimowej Ligi Piłki Nożnej Halowej narodził się w 2008 roku. Podobnie jak dziś mój melancholijny nastrój podpowiadał mi „skoro ty się nie możesz cieszyć, spraw aby cieszył się kto inny”. Nowa inicjatywa była dla mnie bardzo ciekawa. Jej przygotowanie pochłaniało mnie od rana do wieczora, dzięki czemu mogłem zapomnieć o problemach dnia codziennego. Pierwszy turniej, pomimo skromnych środków finansowych był bardzo udany. Zapewne dlatego wpisał się on już na stałe do kalendarza imprez sportowych w naszej gminie.

W kolejnych latach impreza miała coraz większy rozmach. Oprócz dzieciaków z Osieka i Głębowic  w lidze udział wzięli młodzi sportowcy z Piotrowic. W ubiegłym roku została również rozegrana kategoria dziewcząt w grupie młodszej. Wygląda na to że ta skromna inicjatywa z roku na rok sukcesywnie się rozwija i za parę lat może rozwiniemy go również na inne sąsiednie gminy.

Tymczasem mi pozostaje z optymizmem spojrzeć w nowy rok i przemyśleć doskonałą maksymę z „Foresta Gumpa” - „Życie jest jak pudełko czekoladek. Nigdy nie wiesz, na co trafisz”.
(beniamin)

(wpis pochodzi ze starego blogu z 13.01.2011r.)

Refleksja na przystanku autobusowym

Przystanki autobusowe są jednym z tych miejsc, gdzie spędziłem sporą część swojego życia. I bynajmniej nie ze względów hobbystycznych, ale z bardzo prostego powodu. Póki co nie dostąpiłem jeszcze tego dobrodziejstwa jakim jest prawo jazdy.  

Na pewno brak „plastikowego” dokumentu uprawniającego do poruszania się po polskich drogach pojazdem mechanicznym, jest sporym utrudnieniem w dzisiejszych czasach, jednak ma to również swoje dobre strony. Jedną z nich jest to że mogę wam opowiedzieć o zjawisku społecznym jakim jest przystanek autobusowy.

By sobie to zjawisko wyjaśnić, najpierw zdefiniujmy czym jest przystanek autobusowy. W związku, że mamy XXI wiek, nie będę oryginalny i posłużę się w tym miejscu Wikipedią: "Przystanek autobusowy to element infrastruktury punktowej systemu transportu zbiorowego Jest to wyznaczone miejsce zatrzymania i postoju autobusu w celu umożliwienia pasażerom wejścia i opuszczenia pojazdu".

Wydaje się, że to współczesne kompendium wiedzy o świecie w zupełności tłumaczy nam, do czego przystanki służą. Ja jednak pozwolę sobie tutaj mieć odmienne zdanie. Moją opinię w tym temacie ukształtowały nie tylko osobiste doświadczenia, ale również obserwacja ludzi, którzy spędzają czas w tych punktach infrastruktury komunikacji publicznej. Specjalnie użyłem tutaj określenia „spędzają”, a nie na przykład „oczekują”, które mogłoby się wydawać bardziej adekwatne do charakteru tego miejsca. Na przystanku można bowiem robić wiele innych rzeczy niż tylko czekać na środek komunikacji.

  Patrząc wstecz, około piętnaście lat temu miałem przyjemność spędzić około pół godziny na przystanku w centrum Przeciszowa, gdzie oczekiwałem na autobus do Oświęcimia. Na początku byłem bardzo zdenerwowany, gdyż nie było żadnego rozkładu jazdy. Nie wiedziałem, czy na swój upragniony środek transportu będę musiał czekać pięć minut czy też dwie godziny. Widząc jednak jaki panuje tam tłok, z błyskotliwością „Sherlocka” wydedukowałem, że niebawem moje oczy ujrzą „nadsolański gród”. Po około piętnastu minutach ten optymistyczny nastrój zaczął mnie opuszczać. Zauważyłem bowiem, że celem ludzi którzy przebywali na tym przystanku wcale nie był wyjazd z Przeciszowa. Oni się tam spotykali i rozmawiali o swoich codziennych problemach, po czym rozchodzili. Gdy zapytałem jednego z uczestników tego spotkania,  czy dziś pojedzie tutaj jakiś autobus? Najwyraźniej zaskoczony tym pytaniem starszy mężczyzna odpowiedział – wie pan jak coś pojedzie, to pan pojedziesz.

Na szczęście historia ta zakończyła „happy endem”. Po kolejnym kwadransie spędzonym w centrum Przeciszowa na horyzoncie pojawił się „biało – niebieski” autobus oświęcimskiego PKS – u, który zawiózł mnie prosto do Oświęcimia. To zdarzenie pozwoliło mi zrozumieć, że przystanek to nie tylko punkt zatrzymywania się autobusów, ale także miejsce integracji lokalnej społeczności. Pomimo że minęło piętnaście lat ludzie nadal podświadomie zatrzymują się na przystankach, po to by np. przeprowadzić ciekawą dyskusję o problemach swojego sąsiada.

Od wielu lat przystanki pełnią również bardzo ważną role w życiu młodych ludzi. Tam bowiem przeżywają swoje pierwsze zachwyty i rozczarowania miłosne. Poznają smak alkoholu, papierosów. Jednym słowem uczą się tego, czego szkoła ich nigdy nie nauczy. Wyładowują tam także swoje frustracje, jak również dzielą się swoim talentem plastycznym. Choć na niektórych przystankach, to coraz rzadsza rozrywka, gdyż coraz większa ich ilość znajduje się pod czujnym okiem monitoringu.

Przystanki pełnią także rolę informacyjną. Możemy się na nich dowiedzieć, gdzie dostaniemy kredyt gotówkowy, komu zaginął pies czy też kto już odszedł z tego świata. Przed wyborami mogliśmy się także dowiedzieć wiele o kandydatach, którzy spoglądali na nas przyjaznym wzrokiem z plakatów wyborczych.

Jak widać temat przystanku autobusowego nie jest tak nudny jak jego definicja. Można by tu przytoczyć jeszcze wiele przykładów, które świadczyłyby o tym, że wcale na nich się nie nudzimy. A wręcz przeciwnie znajdujemy coraz nowsze zajęcia. Ich wielofunkcyjność powoduje, że są  one ponadczasowe. Widzą to również samorządowcy, którzy w ostatnich latach przy drogach postawili wiele przystanków wraz z kioskami gdzie można zakupić prasę codzienną. Świadczy bardzo dobrze o naszych włodarzach, którzy starają się patrzeć w przyszłość. Przeczuwając bowiem rychły upadek komunikacji publicznej, nadal dbają o to by przystanki przeżywały swój renesans.

(beniamin)

Wpis pochodzi z 20 grudnia 2010 roku)

Pod prąd...

Wielu z was zastanawia się po co założyłem swój blog. Skąd wziął się pomysł na taki tytuł i dlaczego w tym momencie?

Na pierwsze pytanie odpowiedź wydaje się prosta. Przede wszystkim chciałbym się podzielić z wami moimi spostrzeżeniami na temat otaczającej nas rzeczywistości. Pewnie wielu z was pomyśli po co czytać „wypociny” napisane przez kolejnego nawiedzonego blogera. Ja też ze swojej strony nie zamierzam nikogo specjalnie do tego namawiać, jednak nie mogę pozostawać obojętny wobec wielu ważnych tematów.

Dlaczego pod prąd? Wszyscy, którzy mnie znają wiedzą, że nie należę do konformistów. Co prawda narażam się w tym miejscu na zarzut hipokryzji, wszak przecież jestem członkiem Platformy Obywatelskiej, a to partia rządząca. Należy jednak pamiętać, iż te barwy polityczne nie są mile widziane w mojej miejscowości. Wielu lewicowych uzdrowicieli mówi o nas „partia dla bogaczy!”, pewnie bym się zgodził z tym określeniem, tyle że saldo na moim koncie bankowym jest innego zdania. Poklasku nie znajdujemy również wśród miejscowej prawicy, która przebąkuje coś o „żydokomunie”. Pierwszym człon tego określenia nawet mi się podoba, bo coś z „semity” we mnie jest, świadczą o tym dwa moje piękne hebrajskie imiona (Bartłomiej Beniamin). Mówienie jednak o mnie komunista to już obelga i tego sobie nie życzę  Ponadto moja przygoda z Platformą rozpoczęła się,  gdy ta była jeszcze w opozycji. To wszystko pokazuje, że konformistą i koniunkturalistą nie jestem.  

Czas powstania mojego bloga również nie jest przypadkowy. Chociaż ta decyzja z mojej strony może wydawać się nielogiczna - zwłaszcza że wielu kandydatów na radnych swoje blogi rozpoczęło pisać przed wyborami, wykorzystując je do promocji swojej osoby - to ja jednak na ten krok zdecydowałem się dopiero teraz. Uważam, bowiem że ostatnie wybory zamknęły w moim życiu pewien rozdział i tym samym otworzyły nowy. Myślę, że ostatnie miesiące pozwoliły mi także zobaczyć świat w innej perspektywie. Duża tu zasługa wielu moich przyjaciół, jak również osób które niedawno poznałem. Za to im bardzo dziękuje, bo przecież nie ma nic piękniejszego w życiu jak odkrywać świat na nowo.
(beniamin)

(wpis pochodzi ze starego blogu z 28 listopada 2010 roku)