czwartek, 27 października 2011

Wiosenne zmiany

Dawno mnie tutaj nie było.  Powodem mojej nieobecności wcale nie było lenistwo, tylko jak to zwykle bywa wiosną - brak czasu. Ta piękna pora roku zawsze zmusza człowieka do porządków i zmian, tyle że  w moim przypadku była to niemal rewolucja.

Zostawmy, jednak wszelkie przewroty na boku. Wystarczy, że przeżyła je już Afryka Północna na początku roku, a Libia ich skutki odczuwa je do dziś. Skupmy się raczej na tym co zmieniło się na naszym europejskim podwórku. Bezsprzecznie największa metamorfoza miała dokonać się w życiu Adama Małysza, który postanowił zakończyć karierę sportową. Adaś jednak swoich fanów nie zawiódł, gdyż kilka tygodni później rozpoczął nową karierę, tym razem  postanowił ścigać się w rajdzie Dakar.

Wiosna opętała nas na dobre na ubiegły piątek. Wówczas dwa miliardy ludzi obserwowało ślub księcia Wiliama i Kate Middleton. Nie rozumiem z czego licznie zgromadzone tam nastolatki i niewiasty się  cieszyły. Czy z tego, że pierworodny Karola z tracił wolność, czy z tego że Kate „śmignęła” im sprzed nosa najlepszą partie w Londynie. Wiem jedno w przez cały piątek przez wszystkie polskie stacje byłem zmuszony oglądać to ważne wydarzenie.

Uroczystość miała fascynujący przebieg. Ludzie z zapartym tchem śledzili czy Kate nie popełni gafy lub Wiliam nie pomyli się w przysiędze małżeńskiej. Najbardziej wszystkich z elektryzował  moment gdy książę wkładał obrączkę na palec swej wybranki. Przez moment wszyscy zamarli gdy lśniący dowód miłości Wiliama nie mógł wejść na delikatny paluszek panny młodej. Na szczęście obrączka znalazła się na swoim miejscu, a świat odetchną z ulgą.

Wzruszeniom nie było końca. Książę nawet dwa razy pocałował swą wybrankę. Dziennikarze, zaś zastanawiali się - czy świat po  tym ślubie będzie taki sam.

Niestety nazajutrz nic się nie zmieniło. Nawet moja ukochana Wisła przegrała Górnikiem jak tydzień wcześniej we Wrocławiu ze Śląskiem. Ja ze swej strony życzę nowożeńcom: „Wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia i żeby nie była ona takim kiczem jak ich ślub”.
(beniamin)

(wpis pochodzi ze starego blogu z 2.05.2011r.)

Kocham Polskę!

- Ten tekst czytasz na własną odpowiedzialność, gdyż jest on przeznaczony dla ludzi o silnych nerwach

********************************************

Męczysz się człowieku tutaj w Polsce. Jesteś głupcem pracującym za darmo, a gdy jesteś niepotrzebny dostajesz kopa „dupę”. Po co tu mieszkasz, czemu nie wyjedziesz za granicę, przecież masz tyle możliwości?


Odpowiedź na to pytanie jest wbrew pozorom banalna. Mogę na nie odpowiedzieć jednym zdaniem – Ja kocham nasz kraj. Podejrzewam, że ktoś czytając ten artykuł myśli – ten Kasperczyk to pewnie jakiś „faszysta”, albo jest pod wpływem środków odurzających – powie drugi. Niestety kochani muszę was zmartwić. Pisząc ten artykuł jestem, jak najbardziej trzeźwy, a ideologia Romana Dmowskiego i Benito Mussoliniego jest mi zupełnie obca.

W tym momencie, zapewne część czytelników przestała czytać ten artykuł twierdząc, że człowiek który go napisał jest niespełna rozumu. Ja mogę ze swojej strony mogę pogratulować odwagi tym, którzy postanowili się zmierzyć z moją wesołą twórczością.

Po tym szczerym wyznaniu, niektórzy patrzą na mnie ze zrozumieniem inni z politowaniem, a jeszcze inni zaciekawieniem, wszak za co można kochać Polskę? Otóż za wszystko. Tu mogę wymieć całą litanię:

(powtarzaj za każdym razem „kocham cię Polsko!”)

Za chamstwo i głupotę polityce.
Za Narodowy Fundusz Zdrowia.
Za Zakład Ubezpieczeń Społecznych.
Za Związki Zawodowe.
Za wszystkie dziury w drogach.
Za autostrady których nie ma.
Za korupcje i „leśnych dziadków” w polskiej piłce.
Za  stróżów prawa i bezprawia.
Za niezawisłe sądy.
Za kicz w telewizji.
Za zawiść w naszym kraju.
Za oszukujących się nawzajem rodaków.
Za życie w konspiracji, w wolnym kraju.

Od miłości i życzliwości ustrzeż nas Polsko!
Od szczerości i uczciwości ustrzeż nas Polsko!
Od dobrobytu zachowaj nas Polsko!

Budząc się każdego ranka, przypominam sobie tą litanię i dziękuję Bogu, że urodziłem się Polakiem. Zapewne łatwiej byłoby, zostawić tutaj wszystko i wyjechać do „lepszego świata”. Za  wyższe wynagrodzenie pracować ku chwale Stanów Zjednoczonych, Holandii czy Wielkiej Brytanii. Ułożyć sobie życie w dobrobycie i godnie umrzeć. Tylko czy na pewno?

Wyjeżdżając pozbawiłbym się tego co mi w życiu zostało, czyli działalności społecznej. Nie mógłbym raz w tygodniu pojechać do Krakowa w koszulce z „Białą Gwiazdą” na piersi i dumnie zaśpiewać pieśń: „My chłopcy z Reymonta....”. A co najważniejsze pozbawiłbym się własnej tożsamości.

Emigracja była dla mnie zrozumiała podczas zaborów, czy w PRL gdy Stalin, Chruszczow, Breżniew i spółka próbowali nas na siłę uszczęśliwić. Wówczas wielu Polaków musiało emigrować nie tylko, ze względów ekonomicznych ale i na swoje przekonania polityczne.

Dziś jednak sytuacja jest inna. Polska jest wolnym krajem, którym jest wiele do zrobienia. Przede wszystkim, należy zmienić charakter tej litanii tak, aby każdy punkt budził pozytywne skojarzenia. Tylko wtedy będę mógł sobie spojrzeć w lustro i powiedzieć – tak chcę wyjechać – tylko czy wtedy będzie to miało jakieś znaczenie?
(beniamin)

(wpis pochodzi ze starego blogu z 21.02.2011r.)

Nowy rok, nowe wyzwania

Święta rozleniwiły mnie do cna. Zamiast opisywać piękno tego świata, marzyłem o czymś co i tak mi się nie przydarzy. Po raz kolejny zostałem ukarany za trzy moje największe wady: egoizm, brak cierpliwości i naiwność.

„Nad rozlanym mlekiem” nie ma co już płakać i pomimo, że w sercu wciąż pozostaje żal, to trzeba z optymizmem spojrzeć 2011 rok. Wszak od dna można już tylko odbić się do góry i liczyć na odrobinę szczęścia by w nowym roku uśmiechnęło się również do mnie.

Pierwszym dużym wyzwaniem, z którym się muszę zmierzyć w nowym roku to Zimowa Liga Piłki Nożnej Halowej. To zadanie mam ułatwione, gdyż natychmiast z odsieczą przybywa mi grupa przyjaciół. Pomimo że wszyscy różnimy się światopoglądowo  to jesteśmy doskonałym przykładem jak można „pięknie się różnić”. Pewnie dlatego tak banalna impreza jak turniej piłki nożnej może być bardzo ciekawa i różnorodna.

Pomysł na zorganizowanie Zimowej Ligi Piłki Nożnej Halowej narodził się w 2008 roku. Podobnie jak dziś mój melancholijny nastrój podpowiadał mi „skoro ty się nie możesz cieszyć, spraw aby cieszył się kto inny”. Nowa inicjatywa była dla mnie bardzo ciekawa. Jej przygotowanie pochłaniało mnie od rana do wieczora, dzięki czemu mogłem zapomnieć o problemach dnia codziennego. Pierwszy turniej, pomimo skromnych środków finansowych był bardzo udany. Zapewne dlatego wpisał się on już na stałe do kalendarza imprez sportowych w naszej gminie.

W kolejnych latach impreza miała coraz większy rozmach. Oprócz dzieciaków z Osieka i Głębowic  w lidze udział wzięli młodzi sportowcy z Piotrowic. W ubiegłym roku została również rozegrana kategoria dziewcząt w grupie młodszej. Wygląda na to że ta skromna inicjatywa z roku na rok sukcesywnie się rozwija i za parę lat może rozwiniemy go również na inne sąsiednie gminy.

Tymczasem mi pozostaje z optymizmem spojrzeć w nowy rok i przemyśleć doskonałą maksymę z „Foresta Gumpa” - „Życie jest jak pudełko czekoladek. Nigdy nie wiesz, na co trafisz”.
(beniamin)

(wpis pochodzi ze starego blogu z 13.01.2011r.)

Refleksja na przystanku autobusowym

Przystanki autobusowe są jednym z tych miejsc, gdzie spędziłem sporą część swojego życia. I bynajmniej nie ze względów hobbystycznych, ale z bardzo prostego powodu. Póki co nie dostąpiłem jeszcze tego dobrodziejstwa jakim jest prawo jazdy.  

Na pewno brak „plastikowego” dokumentu uprawniającego do poruszania się po polskich drogach pojazdem mechanicznym, jest sporym utrudnieniem w dzisiejszych czasach, jednak ma to również swoje dobre strony. Jedną z nich jest to że mogę wam opowiedzieć o zjawisku społecznym jakim jest przystanek autobusowy.

By sobie to zjawisko wyjaśnić, najpierw zdefiniujmy czym jest przystanek autobusowy. W związku, że mamy XXI wiek, nie będę oryginalny i posłużę się w tym miejscu Wikipedią: "Przystanek autobusowy to element infrastruktury punktowej systemu transportu zbiorowego Jest to wyznaczone miejsce zatrzymania i postoju autobusu w celu umożliwienia pasażerom wejścia i opuszczenia pojazdu".

Wydaje się, że to współczesne kompendium wiedzy o świecie w zupełności tłumaczy nam, do czego przystanki służą. Ja jednak pozwolę sobie tutaj mieć odmienne zdanie. Moją opinię w tym temacie ukształtowały nie tylko osobiste doświadczenia, ale również obserwacja ludzi, którzy spędzają czas w tych punktach infrastruktury komunikacji publicznej. Specjalnie użyłem tutaj określenia „spędzają”, a nie na przykład „oczekują”, które mogłoby się wydawać bardziej adekwatne do charakteru tego miejsca. Na przystanku można bowiem robić wiele innych rzeczy niż tylko czekać na środek komunikacji.

  Patrząc wstecz, około piętnaście lat temu miałem przyjemność spędzić około pół godziny na przystanku w centrum Przeciszowa, gdzie oczekiwałem na autobus do Oświęcimia. Na początku byłem bardzo zdenerwowany, gdyż nie było żadnego rozkładu jazdy. Nie wiedziałem, czy na swój upragniony środek transportu będę musiał czekać pięć minut czy też dwie godziny. Widząc jednak jaki panuje tam tłok, z błyskotliwością „Sherlocka” wydedukowałem, że niebawem moje oczy ujrzą „nadsolański gród”. Po około piętnastu minutach ten optymistyczny nastrój zaczął mnie opuszczać. Zauważyłem bowiem, że celem ludzi którzy przebywali na tym przystanku wcale nie był wyjazd z Przeciszowa. Oni się tam spotykali i rozmawiali o swoich codziennych problemach, po czym rozchodzili. Gdy zapytałem jednego z uczestników tego spotkania,  czy dziś pojedzie tutaj jakiś autobus? Najwyraźniej zaskoczony tym pytaniem starszy mężczyzna odpowiedział – wie pan jak coś pojedzie, to pan pojedziesz.

Na szczęście historia ta zakończyła „happy endem”. Po kolejnym kwadransie spędzonym w centrum Przeciszowa na horyzoncie pojawił się „biało – niebieski” autobus oświęcimskiego PKS – u, który zawiózł mnie prosto do Oświęcimia. To zdarzenie pozwoliło mi zrozumieć, że przystanek to nie tylko punkt zatrzymywania się autobusów, ale także miejsce integracji lokalnej społeczności. Pomimo że minęło piętnaście lat ludzie nadal podświadomie zatrzymują się na przystankach, po to by np. przeprowadzić ciekawą dyskusję o problemach swojego sąsiada.

Od wielu lat przystanki pełnią również bardzo ważną role w życiu młodych ludzi. Tam bowiem przeżywają swoje pierwsze zachwyty i rozczarowania miłosne. Poznają smak alkoholu, papierosów. Jednym słowem uczą się tego, czego szkoła ich nigdy nie nauczy. Wyładowują tam także swoje frustracje, jak również dzielą się swoim talentem plastycznym. Choć na niektórych przystankach, to coraz rzadsza rozrywka, gdyż coraz większa ich ilość znajduje się pod czujnym okiem monitoringu.

Przystanki pełnią także rolę informacyjną. Możemy się na nich dowiedzieć, gdzie dostaniemy kredyt gotówkowy, komu zaginął pies czy też kto już odszedł z tego świata. Przed wyborami mogliśmy się także dowiedzieć wiele o kandydatach, którzy spoglądali na nas przyjaznym wzrokiem z plakatów wyborczych.

Jak widać temat przystanku autobusowego nie jest tak nudny jak jego definicja. Można by tu przytoczyć jeszcze wiele przykładów, które świadczyłyby o tym, że wcale na nich się nie nudzimy. A wręcz przeciwnie znajdujemy coraz nowsze zajęcia. Ich wielofunkcyjność powoduje, że są  one ponadczasowe. Widzą to również samorządowcy, którzy w ostatnich latach przy drogach postawili wiele przystanków wraz z kioskami gdzie można zakupić prasę codzienną. Świadczy bardzo dobrze o naszych włodarzach, którzy starają się patrzeć w przyszłość. Przeczuwając bowiem rychły upadek komunikacji publicznej, nadal dbają o to by przystanki przeżywały swój renesans.

(beniamin)

Wpis pochodzi z 20 grudnia 2010 roku)

Pod prąd...

Wielu z was zastanawia się po co założyłem swój blog. Skąd wziął się pomysł na taki tytuł i dlaczego w tym momencie?

Na pierwsze pytanie odpowiedź wydaje się prosta. Przede wszystkim chciałbym się podzielić z wami moimi spostrzeżeniami na temat otaczającej nas rzeczywistości. Pewnie wielu z was pomyśli po co czytać „wypociny” napisane przez kolejnego nawiedzonego blogera. Ja też ze swojej strony nie zamierzam nikogo specjalnie do tego namawiać, jednak nie mogę pozostawać obojętny wobec wielu ważnych tematów.

Dlaczego pod prąd? Wszyscy, którzy mnie znają wiedzą, że nie należę do konformistów. Co prawda narażam się w tym miejscu na zarzut hipokryzji, wszak przecież jestem członkiem Platformy Obywatelskiej, a to partia rządząca. Należy jednak pamiętać, iż te barwy polityczne nie są mile widziane w mojej miejscowości. Wielu lewicowych uzdrowicieli mówi o nas „partia dla bogaczy!”, pewnie bym się zgodził z tym określeniem, tyle że saldo na moim koncie bankowym jest innego zdania. Poklasku nie znajdujemy również wśród miejscowej prawicy, która przebąkuje coś o „żydokomunie”. Pierwszym człon tego określenia nawet mi się podoba, bo coś z „semity” we mnie jest, świadczą o tym dwa moje piękne hebrajskie imiona (Bartłomiej Beniamin). Mówienie jednak o mnie komunista to już obelga i tego sobie nie życzę  Ponadto moja przygoda z Platformą rozpoczęła się,  gdy ta była jeszcze w opozycji. To wszystko pokazuje, że konformistą i koniunkturalistą nie jestem.  

Czas powstania mojego bloga również nie jest przypadkowy. Chociaż ta decyzja z mojej strony może wydawać się nielogiczna - zwłaszcza że wielu kandydatów na radnych swoje blogi rozpoczęło pisać przed wyborami, wykorzystując je do promocji swojej osoby - to ja jednak na ten krok zdecydowałem się dopiero teraz. Uważam, bowiem że ostatnie wybory zamknęły w moim życiu pewien rozdział i tym samym otworzyły nowy. Myślę, że ostatnie miesiące pozwoliły mi także zobaczyć świat w innej perspektywie. Duża tu zasługa wielu moich przyjaciół, jak również osób które niedawno poznałem. Za to im bardzo dziękuje, bo przecież nie ma nic piękniejszego w życiu jak odkrywać świat na nowo.
(beniamin)

(wpis pochodzi ze starego blogu z 28 listopada 2010 roku)