niedziela, 18 grudnia 2011

Duńczycy pokazali nam jak zwyciężać mamy

Takiego wybuchu euforii jeszcze nie przeżyłem. Gdy rosyjski sędzia Władisław Biezborodow, zakończył spotkanie pomiędzy Wisłą Kraków, a Twente Enschede wydawało się że będzie to bardzo gorzkie zwycięstwo. Wówczas spiker ogłosił, rezultat spotkania w Londynie i była to najpiękniejsza wiadomość kończącego się dnia.

Gdyby ktoś rano 14 grudnia 2011 roku powiedział mi, że będzie to jeden z tych dni który na długo zapamiętam uznałbym go za idiotę. Co prawda jego punktem kulminacyjnym miał być mecz w Krakowie przy ulicy Reymonta 22. Początkowo miałem na niego nie jechać, gdyż nie najlepiej się czułem, ale ostatecznie zdecydowałem wyruszyć na ostatni mecz Wisełki w tym roku.

Przez cały niemal dzień towarzyszyły mi dywagacje na temat przebiegu ostatniej kolejki rozgrywek Ligi Europy w grupie K. Analizując wszystkie możliwe scenariusze, sytuacja podopiecznych Kazimierza Moskala wydawała się beznadziejna. „Biała Gwiazda” musiała wygrać z niepokonanym Twente Enschede, natomiast Fulham Londyn musiało zremisować bądź przegrać z najsłabsza ekipą grupy Odense BK. Serce mówiło, że jest możliwe, jednak rozum dyktował zupełnie co innego i wcale nie nawiązuje tu do pewnej reklamy w telewizji.

Gdy wszedłem na trybunę cała buchalteria przestała mieć jakikolwiek sens. Liczył się tylko mecz. Kibice wspaniałą oprawą i głośnym śpiewem stworzyli niesamowitą atmosferę. Piłkarze zaś nie pozostawali dłużni i niesieni dopingiem piętnastu tysięcy gardeł zgotowali znakomite widowisko. Owocem tego była bramka w 11 minucie Łukasza Garguły. Wówczas w Londynie był jeszcze remis i tym momencie w 1/16 finału Ligi Europy była Wisła.

Fani „Białej Gwiazdy” nawet na moment nie ustawali chóralnym śpiewie i z wiarą w zwycięstwo dodawali otuchy w momencie, gdy Fulham prowadziło w swoim spotkaniu 2:0. Gdy na pięć minut przed końcem pierwszej części meczu zespół z Holandii wyrównał stan rywalizacji, powoli zaczęło docierać do wszystkich, że z awansem możemy się pożegnać. O ile wszyscy wierzy w nasze zwycięstwo, to mało kto przypuszczał, że stan spotkania w Londynie będą w stanie wyrównać duńczycy.

Iskierkę nadziei w wiślackich sercach podtrzymał jeszcze Cwetan Genkow, który w pierwszej minucie drugiej połowy, ponownie dał prowadzeni gospodarzom. Gdy w 60 minucie trybuny obiegła wiadomość że Odense zdobyło kontaktową bramkę. Telefony zaczęły pracować jeszcze mocniej. Kilka minut później ktoś rzucił hasło 2:2, tyle że sędzia bramki nie uznał. Wśród widowni dramat - tak blisko i taki pech - To była ostatnia telefoniczna wiadomość, gdyż sieć komórkowa nie wytrzymała natężenia. Wszyscy mogliśmy się poczuć niemal jak w latach 70 – tych, odcięci od świata.

Sędzia odgwizduje koniec meczu i trudno jesteśmy poza europejskimi pucharami. Wówczas spiker ogłasza, że w doliczonym czasie gry Odense BK zremisowało. Na trybunach wielka radość i karnawał. Jedni tańczą, drudzy śpiewają, a jeszcze inni ze szczęścia płaczą. W duszy gorąco to co było niemożliwe stało się faktem. Senegalczyk Baye Djiby Fall, nazwisko tego piłkarza wszyscy zapamiętają na długo.

Po tym sukcesie wiele osób zaczęło drwić z krakowskiego. Wszyscy mówili o wielkim szczęściu, a jeszcze inni o tym, że jeżeli Polska reprezentacja będzie miała tyle szczęścia co Wisła to zdobędzie Mistrzostwo Europy. Ja patrzę na to nieco inaczej. Uważam, że zespół z ulicy Reymonta sięgnął po nagrodę za grę do ostatniej minuty meczu. Duńczycy dali nam też lekcje pokory. Gdy wszyscy uważali, że nie mają o co grać, zagrali na 100 procent by sobie w tych rozgrywkach coś udowodnić. I udowodnili, że nie są frajerami a profesjonalistami, którzy swoją pracę traktują poważnie.

Jaki płynie z tego morał? Gdyby działacze i piłkarze w zachodniej Europie mieli polską mentalność dziś w Europejskich rozgrywkach z polskich klubów, grałaby tylko Legia. Duńczycy pokazali nam dlaczego nasza piłka jest na dnie. I niestety dopóki będziemy taki awans traktować jak tylko łut szczęścia tzn że nie dorośliśmy jeszcze do tego by zwyciężać.
(beniamin)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz